Podróże rowerowe Piotr Bałuk

Przedwiośnie w krainie Łemków

Jest połowa lutego, środek zimy, za oknem śnieżna zawierucha z każdą minutą wdziera się coraz to dalej na taras. Siedzę w pracy...a gdyby tak...co tam ! Trzeba się w końcu gdzieś ruszyć z rowerem, odpocząć i przeżyć coś ciekawego. Tylko gdzie ? W Beskid Niski !

Słoneczny poranek na stacji Warszawa Wschodnia

Express Intercity - i nawet wykładzina jest ! :)

Decyzja o wyjeździe była mocno spontaniczna. Przeglądam kalendarz i podejmuję decyzję - połowa marca. Czas roztopów, jedna wielka niewiadoma. Psychicznie przygotowuję się na wszystko, sprzętowo zresztą też. Miękkie opony do FR, błotniki, plecak "endurzasty" kupiony specjalnie na tą okazję i najważniejsze - apetyt na jazdę.

Ktoś mógłby z czystym sumieniem powiedzieć, że to szaleńtwo. Można się z nim zgodzić, ale przedtem należy zadać sobie pytanie - ile miejsc na świecie zostałoby niezdobytych po dziś dzień, gdyby nie tacy szaleńcy jak my ? Z pewnością wiele...

Szczęśliwie moja intuicja zadziałała bezbłędnie. 17 marca, godzina 7:10. Na peronie 1 stacji Warszawa Wschodnia poranne słońce znakomicie uzupełnia się z bezchmurnym, wiosennym niebem. Teraz już wiem - przede mną świetny tydzień. Ryzyko się opłaciło.

Jeden rower, pięć kryzysów

Wysiadam (tzn. - wyskakuję) z rowerem na jedyny peron. Cisza...jest sobota, godzina 14. Miasto sprawia wrażenie zabitego dechami. Ruch uliczny praktycznie zerowy, przynajmniej w mieście. Nieco mniej przyjemnie robi się, gdy wyjeżdżam na trasę Nowy Sącz - Gorlice. Mam do pokonania zaledwie kilka kilometrów przed zjazdem w kierunku Ropy. Tymczasem dopada mnie pięć kryzysów na raz - głodu, psychiki, kondycji, sprzętu i podjazdu w bezczelnym hałasie wydawanym przez mój rower. Gór nie widzę prawie wcale, głównie przez drzewa porastające zbocza trasy. I to mnie dobija...miało być pięknie, a jest harówka bez nagród. W dodatku jakiś samochód wyprzedza mnie na gazetę - patrzę a tu nauka jazdy...no pięknie.

W takich chwilach bluzgi lecą hurtowo, jednak jakimś cudem doczłapuję się do zjazdu. Dopiero tutaj pojawia mi się na gębie szeroki banan. 60 km/h uzyskuję bez zbędnych szaleństw, ponieważ za chwilę mam podobno skręcać.

Odzyskana cerkiew w miasteczku Ropa

Miasteczko Ropa to pierwszy punkt styku z lokalnym klimatem. Siadam nad rzeką, zagryzam jogurt bułką i obserwuję życie mieszkańców.
Odwiedzam także pierwszą cerkiew, pełniącą jednak służbę katolikom. W całej okolicy aż roi się od cerkwi, które zbudowano chyba w każdej, nawet najmniejszej wiosce. W dużej części są spuścizną po Łemkach - dawnych mieszkańcach Beskidu Niskiego, którzy zostali wygnani w połowie XX w.
Łemkowie byli grupą etniczną narodu ukraińskiego. Do dzisiaj aż roi się od ich śladów na tutejszych ziemiach. Kościoły, cmentarze, przydrożne krzyże...pobyt tutaj jest prawdziwą lekcją historii.

Więcej o nich dowiem się później, tymczasem pedałuję w kierunku Łosia, gdzie będę mieszkał. Dlaczego akurat tutaj ? Sam nie wiem. Przejrzałem mapy i miejsce wyglądało na dość sympatyczne, w dodatku blisko szlaków turystycznych. Wieś położona w dolinie nad rzeką Ropą, tuż przy sztucznym zalewie Klimkówka i elektrowni wodnej. To musiał być strzał w dziesiątkę. I był !

Klasyk wokół Klimkówki

Widok z podnóża Suchej Homoli

O tej porze roku dzień nie jest jeszcze zbyt długi. Mam czas od 7 do 17. Mimo wszystko nie mogę sobie odmówić przyjemności wstawania o 9 :) Całą noc i ranek rozpieszcza mnie dodatkowo szum pobliskiego potoku, który trzeba pokonać "wpław" aby dostać się do gospodarstwa. Ciekawe urozmaicenie.
Pierwszego dnia planuję istny klasyk, czyli okrążęnie zalewu terenowymi szlakami. Nie zanurzam się zbytnio w lokalną społeczność, pedałując ochoczo w kierunku Kiczery królującej nad moim Łosiem. Podjeżdżam mniej więcej do połowy. Dalej już nie da rady i trzeba prowadzić - krzaki.

Nie wdeptując w żadną żmiję docieram na szczyt. Chwila relaksu i pęd w dół. Czego na tym zjeździe nie ma ? Pod dywanem liści znajduję chyba wszystko - kamienie, glina, gałęzie...przegląd Beskidu Niskiego na zaledwie kilkuset metrach. Nie ma lekko, ale też za wszystko należy się odpowiednia nagroda. Swoją odbieram na sekwencji ciasnych zakrętów.
Przede mną podróż pasmem Suchej Homoli. Im wyżej, tym więcej śniegu dookoła. Wkrótce warunki przeradzają się w ekstremalne i znów pokornie prowadzę...mijam chłopaków którzy próbują w tych warunkach zdziałać coś na motorynce i nawet im to wychodzi. Ja niestety odpuszczam, dodając dramaturgii całej sytuacji klasyczną glebą na topniejącym lodzie. Pierwsza ! :)

Nie dało rady dalej jechać, więc zjeżdżam po łące do pobliskiej wioski, aby uzupełnić zapasy. Przed sklepem robię oczywiście za lokalną atrakcję turystyczną - bo turysta o tej porze roku ? I to jeszcze na rowerze ! Trzeba się przyzwyczajać. Spoglądam na ciemną cerkiew w Brunarach. Czas sobie "poasfaltować", innej drogi nie ma. Przynajmniej widoki dopisują.

Na szczęście po kilku kilometrach zaczyna się przyjemny szuterek w kierunku Hańczowej. Rozmawiam z tubylcem od którego dowiaduję się, że tam gdzie jadę "nic nie ma". Nie wiem co jego zdaniem "ma być", bo dla mnie piękna cerkiew w Hańczowej jest wystarczającą pokusą. Tymbardziej, że po kilkudziesięciu minutach wspinaczki mogę wreszcie zjechać w dół po szerokim szutrze, przecinając przy okazji kilka strumieni.

Próg wodny w Wysowej Zdroju

Żongluję różnokolorowymi szlakami, aż docieram do Wysowej Zdroju. To takie lokalne uzdrowisko - stadka spacerujących emerytów, park zdrojowy...ja Wysową zapamiętałem jednak z innego powodu, bowiem przez cały tydzień piłem po prostu wodę z tutejszych źródeł. Ma ona ciekawy posmak ściółki leśnej - uwydatniony do tego stopnia, że początkowo musiałem sprawdzić datę przydatności do spożycia.

Jestem jakieś kilka kilometrów od granicy ze Słowacją. Nie ciągnie mnie jednak do sąsiadów, chociaż mój telefon najwyraźniej chciałby tego - przełącza się samoczynnie na roaming. Walczę z pokusą i wygrywam. Po dłuższej chwili jestem już w Uściu Gorlickim, miejscowości położonej u ujścia rzeki Ropy do zalewu Klimkówka. Zalew został utworzony sztucznie poprzez zalanie łąk w 1994 roku. Od tamtego czasu okolica żyje turystyką. Nagrywano tu także fragmenty "Ogniem i Mieczem". Klimkówka udawała wtedy rzekę Dniepr. Musiało to być tuż po spiętrzeniu wody, bowiem dzisiejszy obraz nijak nie przypomina rzeki, pojawiło się też wiele zabudowań turystycznych.

Średniej jakości szosa wiedzie wzdłuż zalewu na wysokości ok. 50 m nad taflą wody. Ku mojej uldze dom coraz bliżej, myślami jestem już w barze U Eda przy talerzu ze smażonym pstrągiem...

Łosiańscy maziarze i trochę historii

W kolejnych dniach złapałem bakcyla historycznego. A jest o czym opowiadać. Mimo wszystko chciałbym uniknąć pisania powieści (może kiedyś), dlatego opowiem trochę o historii i wyglądzie Łosia.

Łosie leżą w malowniczej dolinie otoczonej zewsząd szczytami w iście beskidzkim stylu. Przepływa przez nią także górska rzeka Ropa, a wieś niemal sąsiaduje z zaporą i elektrownią wodną na zalewie. Z lokalnych atrakcji na uwagę zasługują dwie małe jaskinie, efektowny kamieniołom oraz drewniana cerkiew greckokatolicka z 1810 roku. Miejscowość wytwarza wokół siebie magiczną otoczkę. Cisza, śpiew ptaków, szum potoku...istna esencja niczym niezakłóconej natury. Magia !

Tereny te były zasiedlone, podobnie jak inne wsie Beskidu Niskiego, przez Łemków. W wyniku przemian geograficznych i skutków wojny, zdecydowana większość z nich została wygnana. Łosie zasłynęły z maziarstwa - rzemiosła polegającego na eksploatacji lokalnych złóż ropy. Maziarze z Łosia największą sławę zdobyli z handlu obwoźnego różnorakimi olejami i maziami.

Podwójne tablice świadczą o przeszłości tych ziem

Maź była nie tyle wydobywana, co destylowana za pomocą ognia. Kopano doły o głębokości ok. 1 metra, po czym uszczelniano je i podpalano znajdujące się wewnątrz drewno. Oczywiście całóść uzupełniała wyprowadzona na zewnątrz rurka. Ostatni maziarz praktykujący ten zwyczaj zmarł w 1970 r. Złoża te istnieją do dziś, a o ich lokalizacji można dowiedzieć się od miejscowych. Oni już dobrze wiedzą gdzie i co śmierdzi.

Nazwa "Łosie" nie wywodzi się od zwierząt, jak wiele osób mogłoby początkowo sądzić. Geneza jest ściśle związana z handlem obwoźnym odbywanym na wozach. Maziarze handlowali na osiach, czyli po uwzględnieniu dialektu - łosiach. Dlatego nie mówimy byłem w "Łosiach", lecz w "Łosiu". Nie jestem ekspertem, więc nie będę stawiał językowych werdyktów. Dla mnie ważne jest, że 100% mieszkańców używa takiej formy.

Są oni zresztą najlepszym źródłem informacji. Pewnego dnia spotkałem bardzo miłe starsze małżeństwo, które zatrzymało się w moim domku na noc. Podczas długich rozmów poznałem wiele faktów i ciekawostek, których próżno szukać w najlepszych przewodnikach. Poznałem także historię łemkowskiej rodziny, która dostała 24 godziny na opuszczenie dobytku całego swojego życia. W kwestii przesiedleń spór toczy się po dziś dzień. Łemkowie wymierają, lecz zdarzają się jeszcze wsie typowo łemkowskie. Podobno nie jest łatwo tam zamieszkać obcemu człowiekowi. Świadectwo stanowią liczne krzyże, zapomniane cmentarze oraz co oczywiste - cerkwie.

Niektóre z nich zostały przejęte przez ludność katolicką. Jednak w ostatnich latach narasta trend budowy własnych kościołów przez katolików. Przypominają one raczej zwykłe współczesne budynki. W tym czasie piękne cerkwie stoją przez większość czasu zamknięte na klucz. Szkoda...

A na Magurze podają przez dziurę

Chcąć uciec od wątków historycznych, zabrnąłem w nie jeszcze bardziej. Wszystko za sprawą Maziarskiego Traktu na Magurę Małastowską. Oficjalny szlak po raz kolejny przypomina mi o dawnej tradycji. Magura Małastowska jest największym pasmem w okolicach. Ziemie na jej zboczach osiągają ponoć horrendalne ceny. Ja wolałem jednak powłóczyć się po rdzennych wioskach, gdzie kable telefoniczne wiszą cały metr nad ziemią...i działają !

Nie zaśmiecaj lasu !
* nie dotyczy służb leśnych

Są takie miejsca, gdzie cywilizacja naprawdę nie dotarła. Pamiętacie taką książkę "Granica" i psa podwieszonego na szynie ? Tak, do tej pory znałem ten zwyczaj tylko z książek. Tamtego dnia zobaczyłem go na żywo. Obrońcy praw zwierząt mieliby co tutaj robić. Zresztą co tu dużo gadać - inny świat.
Telewizji naziemnej nie ma prawie wcale, bo nie odbiera. Wszędzie anteny satelitarne. W wielu gospodarstwach woda jest ze studni, a chałupy próchnieją. Starsi ludzie nie chcą opuszczać ojcowizny, w przeciwieństwie do młodych. Głównie dlatego małe wioski zaczynają powoli wymierać z rdzennych mieszkańców. W rezultacie zostaną zabudowane przez przyjezdnych, którzy spełnią swoje marzenie o drewnianym domku na uboczu.

Wracając jednak do szlaku - im wyżej, tym warunki stawały się bardziej zimowe. Blisko 10 kilometrów przejechałem po śniegu i lodzie, docierając jedynie do schroniska PTTK. Co ciekawe, procedura zamawiania posiłków oraz wszelkich kontaktów z kuchnią jest tu prowadzona przez dziurę w podłodze.
Na środku jadalni znajduje się otwór, przez który widać piwnicę. Rzucamy więc na dno hasło "pierogi ruskie proszę !" i czekamy na odpowiedź.

Do transportu potraw służy specjalna winda, konstrukcją nie mająca nic wspólnego z tymi w blokach mieszkalnych. Z jej pomocą talerz wynurza się do góry, gdzie zdejmujemy go i kładziemy na odpowiednie miejsce pieniądze. Winda zjeżdża na dół. Jeśli trzeba wydać resztę, to musimy zaczekać na ponowną wizytę windy z odpowiednimi miedziakami. Krzyczymy do dziury "dziękuję bardzo Panie Hatkowy !", po czym udajemy się do tradycjnego już stolika w celu konsumpcji. Genialne !

I ja tam byłem, miód i wino piłem

Na pobliskiej Przełęczy Magurskiej znajduje się cmentarz wojskowy z I wojny światowej. W Beskidzie Niskim boleśnie starło się wiele wojsk, m.in. Austri, Niemiec, Czech i Polski. Ja trafiam na zadbany cmentarz austriacki, gdzie gościnnie leży jeden Czech. Tablice informacyjne dostarczają wielu ciekawych informacji na temat czasów wojny. Ten konkretny cmentarz ze względu na swoje położenie jest odpowiednio konserwowany, jednak na pobliskich pagórkach znajduje się wiele takich, które zarastają krzakami zapomniane przez ludzkość...

Do cmentarza z obydwu stron dojechać można malowniczymi serpentynami, gdzie stare ciężarówki wkręcają się w obroty na ostatnim tchu. Po wykańczającym podjeździe kierowca wrzuca na luz i stacza się bezszelestnie. Są też "kamikaze", którzy dodają gazu - "szerokiej drogi" zaczyna mieć tutaj sens. Tymbardziej, że nawet rowerem trzeba ostro hamować. Samochody w tej sytuacji nie mają szans ze zwrotnym rowerem. Trzeba wyprzedzać lub grzecznie siedzieć na zderzaku. Wybieram opcję nr 1 i nie żałuję :)

Konkretne miejscówki i konkretna jazda

Jadąc w Beskid Niski często słyszałem głosy, że nie ma tam wielu atrakcji dla kogoś, kto dosiada fulla o skoku 120 mm. Przez ponad tydzień przekonałem się, że teorie te stworzyły osoby które sugerują się chyba tylko nazwą gór. Tras jest mnóstwo, trzeba tylko wiedzieć gdzie uderzyć.

Nie ma to jak poddać się grawitacji

Praktycznie pod samym nosem miałem co prawda krótki (200 m), lecz epicki w swojej formie single track. Umiejscowiony na zboczu pobliskiego szczytu, wiszący nad kamieniołem i sąsiadujący z dwoma jaskiniami. Na końcu zaś były drewniane schody, po których zjazd to prawdziwe wyzwanie. Całość z widokiem na elektrownię wodną Klimkówka.

Po drugiej stronie wsi rozciąga się pasmo, w którego skład wchodzą: Łysa Góra, Suchy Wierch i Miejska Góra. Kawał genialnej trasy, na której można się naprawdę wyszaleć. Zjazd z Miejskiej Góry - poezja. Wąskie leśne ścieżki, strumienie przeplatające się z kamieniami i zero błota. Do mojej eskapady postanowił dołączyć też jeden łoś, którego dogoniłem na zjeździe. Przez moment jechaliśmy niemalże razem, dopiero potem postanowił odłączyć się od grupy ;)

W każdą stronę jest coś ciekawego. Niestety nie wszędzie dało się jeszcze wjechać. Tak było z pasmem Suchej Homoli oraz górą Chełm, gdzie topniały śniegi praktycznie uniemożliwiając jazdę do góry. Bez przeszkód zdobyłem za to Maślaną Górę, najwyższy szczyt okolic. Podjazd w całości szutrowy, w 70% przez łąki i pola. Nachylenie niekiedy jest tak duże, że nawet na młynku pedałuje się bardzo ciężko.
O dziwo całkiem wysoko mieszkają jeszcze ludzie. Nie ma gospodarstwa bez samochodu.
Najpopularniejsze auto - Audi 80. Istne zagłębie tego modelu...poza tym dużo Fiatów Uno, Golfów i Passatów. Niby standard jak na Polskę, jednak skala popularnośći w tym wypadku jest porażająca.

Jeden z łatwiejszych przejazdów przez rzekę

W kwestii tras dla wytrwałych nie mogę zapomnieć o trasie z Nowicy do Leszczyn. Pierwsze spojrzenie na mapę ogarnęło mnie zdziwieniem, że droga ta przecina rzekę blisko 10 razy bez jakichkolwiek śladów mostu. To nie kruczek drukarski, lecz rzeczywistość. Na kilku kilometrach drogi o zmiennym podłożu trzeba 7 razy pokonać wpław rzekę Przysłup. No, może przesadziłem. Przeciętna głębokość sięga łydek, momentami da się nawet przejechać rowerem po kamienistym dnie. Niestety im bliżej Leszczyn, tym częściej trzeba schodzić z siodła.

Tutaj wciąż pozostają trzy opcje: skakać po kamieniach, przejść po dnie w butach lub bez nich. Początkowo wierzyłem w stabilność wystających kamieni, jednak pierwszy z nich zmienił moje poglądy dość znacznie. Buty i tak były brudne, więc niewiele straciłem. Wrażenia i satysfakcja - niesamowite.

Czas się żegnać

Takim Cię zapamiętam...

Ostatni pełnowartościowy dzień poświęciłem na zwiedzenie kilku wiosek, gdzie wiatr jest zimniejszy niż zwykle, a kościołów katolickich nie ma...rdzenne terytoria i prawdziwe życie. Jakaś staruszka ogarnia miotełką ganek drewnianej chaty, podczas gdy psy szaleją na widok obcego człowieka. Charakterystyczna cecha wielu gospodarstw - brak ogrodzeń. Stąd wszystkie zwierzęta uwiązane są na łańcuchach lub wyżej wspomnianych szynach.

Odnośnie psów nie mogło się obyć bez przygód. Mijając sobie spokojnie sporą przyczepę nigdy bym nie myślał, że za nią może stać psia buda. Ogromne bydle rzuciłoby się na mnie momentalnie, gdyby nie łańcuch - zabrakło 20 centymetrów. 20 centymetrów od pobytu w szpitalu...był taki wściekły, że pociągnał jeszcze budę za sobą. Strach się bać co by było, gdyby mnie dopadł.
Miałem co prawda przy sobie apteczkę, jednak jak pouczyła mnie pewna starsza Pani dzień wcześniej - "operacji sam pan sobie nie zrobi". A no nie.

W drodze powrotnej chłonąłem tyle widoków, ile tylko mogłem. Co chwila zatrzymywałem się, by popatrzeć sobie ostatni raz, zapamiętać ten widok na dłużej...

Słowem podsumowania

Zachodnia część Beskidu Niskiego to miejsce dla pasjonatów. Turystyki, pięknych miejsc, historii i czegoś jeszcze... Szlaki świecą pustkami, można jeździć cały dzień i nie widzieć się z ludźmi.
Świetne dla osób, które do szczęścia nie potrzebują najwyższych szczytów, sławnych miejsc i turystycznych kurortów. Nie kupisz żadnych pamiątek, bo nie ma gdzie. Przywieziesz wspomnienia, zdjęcia i kamień w plecaku.

Jest tu tak...naturalnie. Góry są takie prawdziwe, nie napompowane. Czasami złośliwe, potrafią się odwdzięczyć za wierność i wytrwałość. Zdradzają swoje tajemnice, o ile zaczniesz je szanować.

Nie bez powodu Beskid Niski uchodzi za najdziksze góry w Polsce...

Do zobaczenia.

Kilka moich osobistych wniosków:

- jak jest płasko, to jest pod górę
- przed zjazdem zawsze upewniaj się, że nie skręcasz w jego połowie
- po śniegu w górach też da się jeździć
- rower myć ostatniego dnia, brać smary i szmatkę zawsze ze sobą
- nie patrzeć na zakazy wjazdu, bo nic się nie zobaczy
- dobre opony to absolutna podstawa
- wysokiej klasy u-lock daje ulgę na sercu
- nie mówić o Tusku w obecności osób starszych
- w małych barach i restauracjach zamawiać to, co najlepiej schodzi
- warto podróżować poza sezonem
- 120 mm skoku zupełnie wystarcza do jazdy po górach
- samotność w podróży daje dużą swobodę

Informacje praktyczne

Noclegi: sensowna agroturystyka od 30 zł/doba, w moim wypadku 40 zł za duży pokój z telewizją N (Agroturystyczny Dom Gosi - Łosie 190, polecam). Rower pod wiatą. Nie kradną, bo nie ma komu.

Wyżywienie: Bar u Eda - tanio i smacznie. Flaczki, placek po węgiersku, placki ziemniaczane ze śmietaną, pierogi przeróżne - wszystko jak w domu i duże. Główne danie świeży pstrąg - pycha !

Sklepy: zasadniczo w każdej wsi i dobrze zaopatrzone w podstawowe produkty, ale trafiają się wyjątki. W większych wsiach małe markety. Nie wszędzie akceptują płatność kartą - trzeba pytać.

Nawigacja: tylko i wyłącznie mapa - Beskid Niski wyd. Compass.

Ruch uliczny: nie braknie szaleńców, ale są też bardzo kulturalni kierowcy. Na zjazdach oszczędność hamulcy idzie górą. Na gazetę zostałem wyprzedzony tylko raz: przez L-kę. Dużo motocyklistów.

Pogoda: dwa dni pochmurne bez deszczu, reszta słoneczna i ciepła. Topniejący śnieg powyżej 700 metrów n.p.m. - na upartego dało się jechać. Naturalnego błota brak lub niewiele.

Ludzie: zazwyczaj przyjaźni lub obojętni, jak zagadasz to opowiedzą coś ciekawego.

Na pamiątkę: wyczesany beskidzki pięściak z kamieniołomu !

Termin: 17 - 24 marca 2012

Galeria zdjęć

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/6.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/7.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/10.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/12.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/13.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/14.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/18.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/22.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/24.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/30.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/31.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/33.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/35.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/37.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/39.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/40.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/43.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/47.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/49.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/51.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/57.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/58.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/60.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/61.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/67.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/69.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/74.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/81.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/87.jpg

trasy/przedwiosnie-w-krainie-lemkow/88.jpg

© Piotr Bałuk, 2008-2013.